Lasy w lecie


Tłumaczenie eseju Maud "The Woods in Summer" "Lasy w lecie" - z tetralogii o porach roku w lesie, która publikowana była w Canadian Magazine w 1911 roku. Niektóre wersy z tego opowiadania Maud wykorzystała w Błękitnym Zamku. Wybaczcie tłumaczowi chropowaty miejscami tekst.

Wiosenne lasy są uduchowione. Urzekają oczy i uszy – delikatnymi barwami i eterycznymi dźwiękami, niczym dziewczęce marzenia do wtóru muzyki. Lecz letnie lasy mają pełniejszy zmysłowy urok. Wiedzą, że utraciły świeżość swojej pierwszej młodości, że odeszło coś, czego wszystkie ich soczyste cienie i łagodne światła nigdy nie będą w stanie zrekompensować. Oferują nam więc różne smakołyki, aby połechtać nasze podniebienia. Czy ten kto jadł świeże poziomki ze słonecznych zakątków letniego lasu, może o nich zapomnieć?

Poziomki są bardzo smaczne, nawet te jedzone ze śmietaną i cukrem w ludzkich siedliskach. Lecz czy chcesz poznać prawdziwy smak poziomek, o najwyższej doskonałości? Więc chodź ze mną do pewnej nasłonecznionej doliny, obrzeżonej z jednej strony białymi brzozami, a z drugiej niewzruszonymi i niezmiennymi rzędami świerków. Wśród korzeni drzew rosną tu wysokie trawy, wyczesane przez wiatry i mokre od porannej rosy, aż do późnego popołudnia. Znajdziemy tu owoce godne bogów wysokiego Olimpu, wielkie ambrozyjskie słodkości, zwisające jak rubiny na długich, różowych szypułkach. Podnieś je za łodyżkę i zjedz z niej, takie nietknięte i dziewicze, smakując osobno każdą poziomkę, z całym otaczającym ją dzikim aromatem. Jeśli zechcesz zanieść je do domu, nieuchwytna esencja ucieknie, a wtedy pozostaną tylko zwykłymi owocami pól i słońca. Poziomki te posiadają oczywiste walory kulinarne, lecz smakiem odległe są od tych zbieranych i spożywanych w niezbadanych zakątkach, kiedy nasze palce zabarwią się różowo jak powieki Aurory.

Na piaszczystym wzgórzu, na którym wiosną zbieraliśmy majowniki, rosną też borówki. Borówki nie są opiewane w pieśniach i nie są opisywane w romansach; chociaż w zupełności im się to należy, gdyż są piękne, a spożywane w ich rodzimych siedliskach, są również całkiem smaczne, chociaż oczywiście nie należy ich stawiać w tym samym rzędzie, co poziomki. Być może dzieje się tak dlatego, że są nieco zbyt rozrzutne, rzucając się w oczy wielkimi, zwisającymi i ciężkimi gronami. Brak im uroku względnej wyjątkowości i ekskluzywności; nie trzeba ich smakować pojedynczo, jak poziomki, ale można jeść pełną buzią. Zobacz, jakie są ładne — delikatna zieleń niedojrzałych jagód, lśniące róże i szkarłaty niedojrzałych owoców, mglisty błękit u w pełni dojrzałych. Usiąść na tym wzgórzu, zanurzonym leniwym letnim słońcu, przesiąkniętym zapachami jodły i bezimiennych roślin w swoim złotym rozkwicie, w poszumie wiatrów poruszających wierzchołki drzew i jeść borówki. To chwila, której mogą nam pozazdrościć możni tego świata. Biedni mieszkańcy pałaców, jakże możemy ich żałować, z tego naszego wzgórza tronu pustkowi, stojącego u bram zachodu! Popołudnie to wielki, słodki, złoty sen o spokoju, w którym serce lata pulsuje leniwym rytmem.

Gołębie jagody (derenie) są niejadalne, wodniste, bez smaku. Ale zostały stworzone po to, by na nie patrzeć i piękno jest uzasadnieniem ich istnienia. Rosną w miejscach cienistych, najchętniej na ściółce pod konarami świerków, być może wiedząc, jak zieleń i mrok podkreślają ich błyszczący szkarłat. Wyjątkowy szkarłat! One są również prawdziwymi dziećmi lasu, ponieważ tracą swoje piękno gdzie indziej. Jeśli zabierzesz je ze sobą do domu, to wydadzą się wulgarne, afiszujące, prostackie, pozbawione uroku. Lecz w świerkowym zagajniku są jak żywe i olśniewające klejnoty, którymi ciemny bór uwielbia zdobić swoją brązową pierś.

Lasy są pełne letnich kwiatów, które mogą stanowić obfitą zdobycz dla poszukiwaczy, lecz szkoda jest zbierać leśne kwiaty. Znoszą to źle, nawet gorzej niż poziomki. Tracą połowę swoich czarów z dala od cieni, zieleni i słonecznych refleksów. Te barwne i wesołe wyglądają zbyt wesołkowato i prymitywnie, gdy nie są przyćmione przez tło starego lasu; zaś małe, nieśmiałe, słodkie kwiatuszki wydają się zagubione, spłoszone i tęskniące za domem. Nie, nie będziemy więc zrywać leśnych kwiatów. Najlepszy sposób na cieszenie się nimi to wyśledzenie ich odległych siedlisk, napawanie się nimi tam gdzie rosną i zabranie ze sobą jedynie urzekających wspomnień ich wdzięku i zapachu.

Na przełomie czerwca i lipca lasy świerkowe pokrywają czerwcowe dzwonki (zimozioły), które mają oczywiście inną, bardziej naukową nazwę. Ale któż znajdzie lepszą nazwę niż czerwcowe dzwonki? Są tak doskonałe na swój sposób, że zdają się uosabiać samą tajemnicę i urok lasu, jakby najdelikatniejsze myśli starej puszczy zmaterializowały się w kwiecie, a wszystkie róże nad strumieniem Bendemeera nie pachną tak jak niskie kobierce czerwcowych dzwonków pod konarami jodeł.

Rosną tu także eterycznie blade i jasne siódmaczki, a także „damskie usta” (obuwiki), jednak znajdują je tylko ci, którzy wiedzą, gdzie ich szukać, gdyż nigdy nie ujawniają się przypadkowemu przechodniowi. Nie są jak może sugerować ich nazwa, czerwone, ale mają kremowy odcień. Być może to ich niezrównana słodycz odpowiada za nazwę. Ich aromat jest bogatszy niż czerwcowych dzwonków, lecz równie intensywny i mistyczny.

W lipcu poręby, które oczyścił topór i wypalił ogień, jarzą się purpurowym przepychem wierzbówki kiprzycy (dosłownie z angielskiego ogniowe ziele), której uroda bierze swój początek w wyjątkowej barwie. Ogień, który oszpecił i poczernił, musiał wzbudzić adekwatny blask i zapał w żyłach lasu, który wybuchł w tej fali królewskiej świetności, wznoszącej się na sosnowym wzgórzu i zalewającej zarośla aż do naszych stóp.

Niecierpki migoczą jak klejnoty zwisając z gałązek nad wszystkimi potokami; a wzdłuż alejek i wśród brzóz uśmiechają się do nas jaskry, podobnie jak na wietrznych wyżynach.

W sierpniu nawłoć zdobi słoneczne leśne drogi, a astry rozpościerają swoje falbaniaste, lawendowe suknie. Wieśniacy mają dla nich takie ładne imię; nazywają je „pożegnanie lata”, ponieważ zjawiają się, gdy lato ma się ku zachodowi. Nadal jest z nami, ale już odwrócone plecami.

Popatrz proszę na plamy na pniu tej brzozy przed nami, skąd jakaś ręka wandala zdarła w kilku miejscach białą skórę. Sięgają od najczystszej kremowej bieli po wykwintne złote odcienie, coraz głębsze i głębsze, aż najgłębsza warstwa ujawnia najdojrzalszy, najbogatszy brąz, jakby chciał nam powiedzieć, że wszystkie te brzozy, tak dziewicze i chłodne na zewnątrz, mają jeszcze cieplejsze uczucia w swych sercach.

Tak łatwo jest kochać sąsiadów, kiedy wszyscy oni są drzewami; tak łatwo jest żyć z drzewami. Są to najbardziej przyjazne stworzenia w dobrym dziele Boga. Rozmawiać z sosnami, szeptać sekrety jarzębiną, słuchać opowieści o dawnych romansach, które opowiadają buki, chodzić w wymownej ciszy z powściągliwymi jodłami, to nauka czym jest prawdziwe towarzystwo. Poza tym drzewa, w przeciwieństwie do wielu ludzi, zawsze zyskują z czasem. Bez względu na to, jak bardzo je lubisz na początku, z pewnością później polubisz je jeszcze bardziej, a co najważniejsze, gdy znasz je od lat i cieszysz się obcowaniem z nimi o każdej porze roku, stają się wiernymi, lojalnymi przyjaciółmi.

Dla tych, którzy je kochają i uczą się od nich, drzewa mają tyle samo indywidualności, co ludzie. Nie ma nawet dwóch takich samych świerków. Zawsze jest jakiś krzywy pień lub osobliwy konar, pozwalający odróżnić każdego od jego towarzyszy. Niektóre drzewa uwielbiają rosnąć razem w towarzystwie, gałęzie przeplatają się, jak dziewczęta obejmujące się nawzajem, szepczące w nieskończoność o swoich sekretach. Są bardziej elitarne grupy cztero- lub pięciodrzewne, są też drzewni pustelnicy, którzy lubią się wyróżniać w samotnym majestacie i obcować tylko z wiatrami nieba. Jednak te drzewa są często najbardziej warte poznania i mają cały urok, jaki zarezerwowany jest do silnych, samotnych i powściągliwych. Zdobycie ich zaufania jest większym triumfem niż przyjaźniejszych drzew.

Sosny to drzewa mitów i legend. Zakorzeniają się głęboko w tradycjach starszego świata, ale wiatr i gwiazdy kochają ich wzniosłe wierzchołki. Co za muzyka, gdy stary Eol naciąga łuk na gałęzie sosny! Cóż za wrażenie spotkania dwóch majestatów, gdy perłowobiały ornat wydaje się spoczywać na samym jej czubku! Czy byłeś kiedyś świadkiem burzy w sosnowym lesie, zwłaszcza gdy zapada wieczór? Raz miałam okazję. I od tego czasu myślę, że wiem, jak brzmiał głos Boży gdy przemawiał z wichru do Hioba.

Nie będzie burzy podczas naszego dzisiejszego spaceru, ale naprawdę wierzę, że nadciąga deszcz. Czy zauważyłeś zawoalowaną ciszę, która niedawno zapadła nad lasem, gdy wędrowaliśmy od drzewa do drzewa? Wszystkie młode bryzy, które jeszcze jakiś czas temu szeptały i szeleściły, złożyły skrzydła i są nieruchome i bezdźwięczne. Nie szeleści liść, nie migocze cień. Klonowe liście odwracają się jasnymi spodami, aż drzewo wygląda, jak pobladłe ze strachu. A teraz chłodny cień pada na las; chmura dotarła do nas; to nie jest wielka chmura; za nią i przed nią jest krystaliczne, niezmącone niebo. - To będzie tylko przelotny deszcz, a gęste konary tego jodłowego zagajnika stanowią wystarczającą ochronę. Wpełznij pod nie i usiądź spokojnie na mrocznej ziemi, na pokładzie ściółki wielu pokoleń jodłowych igieł, których żaden przelotny deszcz nie może zwilżyć.

Ha, teraz pada, z szumem i powiewem wiatru, naprawdę czyniąc wiele hałasu! Przelotna ulewa ma siłę i moc póki trwa. Bębni ostro na liściach klonów i robi dołeczki na powierzchni leśnych stawów. Tańczy wzdłuż alejek i bocznych ścieżek i radośnie bombarduje strumyk. Na razie robi spore zamieszanie, ta impertynencka, ważna ulewa. Ale ani kropla nie dociera do nas przez naszą gęstą jodłę i niebawem jest po wszystkim. Chmura odeszła, a niskie słońce świeci na mokre, lśniące drzewa. Daleko widzimy wzgórze wciąż pociemniałe od deszczu, ale pod nami dolina wydaje się być wypełniona brzoskwiniowymi mgłami. Las jest ozdobiony blaskiem i iskrami klejnotów, a ptak zaczyna śpiewać nad głową, jakby został oszukany i uwierzył, że znowu jest wiosna, tak cudownie świeży i słodki jest świat w tej chwili.

Deszcz to cudowny alchemik. Wydobył aromat z drzew, krzewów i kwiatów i obficie okrasił nim chłodne, wilgotne powietrze. Od jodeł zaczerpnął zapach ich balsamu, z alejek ciepły oddech astrów i traw, z borówkowego wzgórza smak dojrzewających owoców, a wiatr przybywający z dzikich miejsc przyprawiony jest przenikającym zapachem przemoczonych i splątanych paproci.

Wzdłuż alejki ostrożnie leci ptak z robakiem w dziobie. Chwila po ulewie to błogosławiony czas dla ptaków. To drozd wędrowny, pulchny, rudopierśne stworzenie, który nawet się nas nie boi. Wiem, że jego gniazdo jest niedaleko, bo znalazłam je w zeszłym tygodniu, w połowie zbudowane. Przyjrzyjmy się, czy są w nim jakieś jajka. Ha, Madam Robin, to trochę zakłóca pani samozadowolenie, nieprawdaż? Nawet robak zostaje upuszczony i zapomniany, a ty lecisz na konar nad nami, ćwierkając gorączkowo. Kochanie, nie skrzywdzimy twojego małego domku, ani tego najwspanialszego jajka w nim, chociaż dotykamy go z czcią.

Pomyśl, co kryje się w tych delikatnych, bladoniebieskich ścianach... być może nie jest to „muzyka księżyca”, ale bardziej przyziemna, swojska muzyka, związana ze zdrową słodyczą i radością życia. Pewnego dnia to jajko stanie się wędrownym drozdem, który będzie gwizdał do nas beztrosko wieczorami.

Jest już zmrok, bo słońce już zaszło. Na otwartej przestrzeni wciąż jest dużo szmaragdowo-złotego pięknego światła. Ale las już owija się w przyćmiony, błękitny zmierzch i zapada w sen w gaju i dolinie. Zanim dotrzemy do końca tej długiej, pachnącej wilgocią alejki, zrobi się całkiem ciemno. Pojawia się pierwszy świetlik, a może to chochlik z latarnią? Wkrótce są ich setki, tajemniczo przemykających przez zmierzch, pod konarami i nad paprociami. Z pewnością jest coś nadprzyrodzonego w świetlikach. Nikt nie udaje nawet, że je rozumie. Czy ktoś kiedykolwiek widział świetlika w świetle dziennym? Są podobne do plemienia elfów, ocalałych z dawnych czasów, kiedy lasy i wzgórza roiły się od małego zielonego ludku. Nadal bardzo łatwo jest uwierzyć we wróżki, gdy widzisz te goblińskie latarnie migoczące wśród jodłowych gałęzi.

Pełnia księżyca jest już od jakiegoś czasu, a teraz, kiedy wychodzimy na polanę, lśni migotliwie na bezchmurnym niebie po drugiej stronie doliny. Ale między nami, a księżycem wznosi się wysoka, wysoka sosna, daleko ponad zaroślami, cudownie prosta, smukła i bez gałęzi aż do samego szczytu, gdzie przelewa się grzbietem ciemnych konarów na tle srebrzystego blasku. Dalej wyżyny i domostwa spoczywają w łagodnym, białym blasku, ale tutaj wciąż działa na nas urok lasu, a biała magia księżycowego światła za sosnami wypowiada ostatnie słowo potężnego zaklęcia.

1 komentarz: