Wiosna w lesie

Wiosenna Aleja Zakochanych, fot. dzięki uprzejmości  Bernadeta Milewski
Kolejny esej L. M. Montgomery po raz pierwszy opublikowany w the Canadian Magazine w maju 1911 r. Znawcy dzieł Maud bez trudu rozpoznają, że pokaźne fragmenty, praktycznie bez większych zmian zostały wykorzystane w "Złotym gościńcu" i "Błękitnym zamku", chociaż polskie tłumaczenia pomijają niektóre akapity oryginalnych powieści.
Wiosna w lesie - L. M. Montgomery
Lasy są tak podobne ludziom, że aby je poznać, musimy poświęcić im swój czas. Okazjonalne spacery, po dobrze wydeptanych ścieżkach, nigdy nie pozwolą prawdziwie się do nich zbliżyć. Jeśli chcemy blisko się z nimi zaprzyjaźnić, musimy o to zabiegać składając częste, lecz nienatrętne wizyty o każdej porze dnia: rano, w południe i w nocy oraz w każdej porze roku: wiosną i latem, jesienią i zimą. W przeciwnym razie nigdy nie poznamy ich tak rzeczywiście, a jakiekolwiek pozorne zaangażowanie, nie zrobi na nich wrażenia. Mają swój własny, skuteczny sposób trzymania obcych na dystans i zamykają serca dla gapiów oraz przechodniów.
Wierzcie mi, nie ma sensu szukać względów lasu z innego powodu, niż szczera miłość, gdyż fałsz poznają od razu i ukryją przed nami wszystkie swoje słodkie, odwieczne tajemnice. Lecz jeśli przekonają się o naszych uczuciach, będą dla nas życzliwe i obdarzą nas skarbami piękna i radości, którymi nie handluje na rynku, ani nawet nie można zapłacić za nie ziemską monetą. A lasy gdy już dają, są niezwykle hojne dla swoich prawdziwych czcicieli. Musimy podchodzić do nich z miłością, pokorą, cierpliwie i uważnie, a wówczas dowiemy się jaka zniewalająca uroda czai się w dzikich uroczyskach i cichych zakątkach. Leżąc pod gwiezdnym blaskiem i w świetle zachodu słońca, wsłuchajmy się w nuty nieziemskiej muzyki granej na harfie konarów sosny i nuconej w jodłowych zagajnikach. Chłońmy delikatne aromaty mchów i paproci w słonecznych zakątkach lub nad cienistymi potokami. Poznajmy żyjące w nich marzenia, mity i legendy z dawnych dni. Dostrzeżmy niespodziane odcienie ich mrocznych włości i blask kuszących ścieżek; są to bowiem ścieżki, które prowadzą do serca lasu i nie możemy ich pominąć, jeśli chcemy poznać lasy i stać się im znani.
Wiosna to najlepszy czas na spacery po lesie, przynajmniej tak uważamy wiosną, gdyż kiedy nadchodzi lato to wydaje się jeszcze lepszą porą do leśnych wędrówek. Jesienne lasy są niezrównane w swym przepychu, ale niekiedy to zimowe lasy z chłodnym dystansem i śmiałą nagością wydają się najbardziej niezwykłe i najwspanialsze. Z lasem bywa tak, jak z ukochaną, która w oczach zakochanego staje się coraz bardziej urocza w każdym stroju i nastroju.
Ale jest pewne, że wiosną odczuwamy w lesie więcej szczerej życzliwości niż w innych porach. Latem lasy są bardzo zajęte własnymi sprawami. Jesienią są tak wspaniałe i królewskie, iż czujemy, że nie obchodzimy ich szczególnie, mimo że mogą nas darzyć zwykłą sympatią. Zimą ich czysta powściągliwość wzbudza w nas raczej nabożny szacunek niż miłosny żar.
Ale na wiosnę lasy mają przed sobą tyle czasu i są tak poruszone budzącym się w nich życiem, że dopuszczają nas do zażyłej przyjaźni, odkrywając wszystkie zakamarki i tajemnice, od wspaniałego, niewypowiedzianego uroku cienistych zagajników świerkowych, po wdzięk gibkich jarzębin otaczających samotne dolinki.
Wiosenne Zielone Wzgórze fot. dzięki uprzejmości  Bernadeta Milewski
Wiosenne lasy strojne są w subtelne kwiaty, delikatne, eteryczne jak duchy puszczy. Oto opadające na zachód wzgórze, pod białymi obłokami chmur, porośnięte młodymi sosnami i jodłami, z polankami i prześwietleniami, łagodnie ogrzewane przez słońce, które zachęca rośliny do rozwoju i kwitnienia, na długo przed tym zanim gdzie indziej zaczną marzyć o przebudzeniu. To jest miejsce dla majowników, z pewnością znajdziemy je tutaj, na tym niewielkim brunatnym pagórku, chociaż na pierwszy rzut oka nie ma tu śladu kwitnienia. Poczekajcie! Majowniki nigdy się nie afiszują, należy ich pilnie szukać, a wówczas ujawniają się. Widzicie, pochylamy się, odsuwamy brązowe skórzaste liście i oto są! Inicjały pierwszego wiośnianego napisu, wzory i plamy gwiezdnej bieli i brzoskwiniowego różu, które kryją w sobie dusze wszystkich minionych wiosen, wysublimowanych w aromat tak wykwintny i duchowy, że potwierdzający ich realność.
Teraz, kiedy nauczyliśmy się sztuki znajdowania majowników, możemy je zbierać po całym wzgórzu. Jest to jedyne miejsce, w którym rosną, ponieważ nie lubią żyznych siedlisk, dobywają całą swoją słodycz z piaszczystej, niegościnnej gleby i ofiarowują ją wilgotnemu, bezlistnemu światu, zanim lasy zacznie się budzić i pysznić zielenią .
Po przekwitnięciu majowników, w lesie otwierają się oczy niebieskich fiołków. Znajdziemy je prawie wszędzie, jedynie po gęstych świerczynach możemy chodzić bez obawy ich zadeptania. W innych lasach stąpać musimy najdelikatniej, aby nasze stopy nie zmiażdżyły cennych, zabarwionych niebem płatków. Wszędzie, gdzie odrobina trawy znajdzie wystarczająco dużo słońca, tam będą też fiołki. Wyrastają między korzeniami młodych brzóz i na skrajach pastwisk, pod zwieszonymi bukowymi konarami. Lecz aby znaleźć całe ich kobierce, musimy zawędrować do maleńkiej, odległej doliny na zachodnim wzgórzu. Jest tam mały stawek, który znika w letniej porze, lecz wiosną połyskuje zieloną taflą wody, na której brzegach nimfy mogą tańczyć tak beztrosko, jak na wzgórzach Argos czy w dolinach Krety. Pewnie mają zbyt mało miejsca dla stóp, gdyż fiołki rosną tak gęsto, że cała trawa jest nimi pokryta. I tylko w jednym zakątku zobaczymy rzadsze białe fiołki, maleńkie kwiaty z fioletowymi żyłkami we wnętrzach, wypełnionych najdelikatniej destylowanym aromatem.
Ten stawek jest czarującym miejscem, przy którym spędzać można wiosenne wieczory. Gdzieś pomiędzy rozłożystymi wierzbami i topolami, kiedy delikatne odcienie róży i szafranu z odległego wybrzeża zachodu Słońca przebłyskują w jego perłowym lśnieniu. Nie ma wiatru, a każdy liść, gałąź i trawy z obrzeża odbijają się w nim jak w lustrze. Wierzby ozdobione błyszczącymi. srebrnymi baziami, klony z mgiełką czerwonych pąków i kępa białych brzóz jak dom driady obwieszony złotymi frędzlami.
Wiosenny las na Wyspie, fot. dzięki uprzejmości Bernadeta Milewski
Kiedy fiołki zaczynają nas przekwitać, wszędzie pojawiają się białe girlandy dzikiej wiśni, rozsiane na tle ciemnych świerków i żywopłotów wzdłuż dróg. Spójrz na tę młodą dziką gruszkę, która przystroiła się w ślubny welon z cienkiej koronki jak oblubienica stroi się dla męża od niepamiętnych czasów. Musiały go utkać palce drzewnych skrzatów, bo nic podobnego nie może pochodzić z ziemskiego krosna. Wierzę, że drzewo świadome jest własnej urody, króluje i pyszni się przed nami, tak jakby jego piękno nie było najbardziej ulotną rzeczą w lesie, co dziś jest, a jutro przemija. Każdy powiew południowego wiatru delikatnie pieszczącego gałązki, wywołuje deszcz wątłych płatków. Ale czyż to ma znaczenie? Teraz jest przecież królową dzikich miejsc, w wiecznej chwili, która nie ma przeszłości ani przyszłości, a jedynie przeczucie nieśmiertelności.
Oczywiście są w lesie mniszki, bo przecież wszędzie można je spotkać. W ogóle nie mają poczucia stosowności; są wesołym, zadowolonym z siebie ludkiem, co mocno wierzy, że jest mile widziany wszędzie tam, gdzie jest trochę słońca i może rosnąć trawa. Ale dla starych, cienistych lasów są obce, zbyt prostolinijne i szczere, bez żadnego sekretu i powabu prawdziwych leśnych kwiatów. Jednak żadne stworzenie, nawet zadufany mniszek, nie może długo żyć w lesie ani w jego pobliżu, bez subtelnej przemiany. Tak też i prostacka, pewna siebie żółtość znika, a zamiast tego pojawiają się mgliste, widmowe kule, które unoszą się nad długimi trawami w pełnej harmonii z leśnymi klimatami.
Wiosenne Zielone Wzgórze z mniszkami fot. dzięki uprzejmości  Bernadeta Milewski
Naszym sercom drogie są polany, obmywane w kąpieli drżącego słońca, odwiedzane przez wszystkie wiatry nieba, skąd dostrzec można odległe wzgórza i łąki, przez które wędrują cienie chmur. Jeszcze milsze są wiosenne gaje, spowite zieloną mgłą z rozbłyskami elfickich świateł. Jednak najdroższy ze wszystkich jest zwarty bór, przysłonięty delikatnym, fioletowym mrokiem, przez który prześlizgują się tylko najbardziej żądne przygód promienie słoneczne, przezierające blado, jakby ze strachu przed własną śmiałością. W takim miejscu nieśmiertelne serce lasu uderza w zgodnym rytmie z naszym, a subtelny duch puszczy wkrada się do naszych żył i czyni nas swoimi na zawsze. Bez względu na to dokąd pójdziemy i jak daleko zawędrujemy po hałaśliwych drogach miast lub samotnymi ścieżkami morza, będziemy wzywani przez lasy, związani najtrwalszym pokrewieństwem.
Ci, którzy podążyli ciemną, krętą, balsamiczną ścieżką do ukrytej kotliny, w której spoczywa leśna wiosna, odnajdą najcenniejszy sekret, jaki las może odkryć. Oto pod sosnami, krystalicznie czyste źródło, z ustami nie całowanymi przez zabłąkany promień słońca. Łatwo marzyć, że jest to jedno z nawiedzonych źródeł ze starego romansu, zaklęte miejsce, w którym musimy stąpać cicho i mówić najcichszym szeptem, o ile w ogóle odważymy się odezwać. Nie możemy zakłócić spoczynku białej, wodnej najady ani złamać zaklęcia, któremu poświęcono długie lata mistycznego tkania. Podejdźmy, pochylmy się, delikatnie zaczerpnijmy w dłonie i napijmy się żywej wody. Musi mieć ona w sobie jakąś potężną nutę magii, która pozwoli nam lepiej rozumieć las i jego tajemnice.
Wiosenny strumyk na Wyspie, fot. dzięki uprzejmości Bernadeta Milewski
Strumyk zawsze ukradkiem ucieka ze źródła. Z początku płynie tajemniczo, mrocznie i cicho, tak jak powstaje. Lecz gdy tylko pójdziemy za nim, zobaczymy, że chociaż wywodzi się z macierzyńskiego źródła, rodzi go także duch dzikiej natury i że jest bardziej dzieckiem ojca niż matki. Szybko staje się tym, czym są wszystkie strumyki, radosnym, nieodpowiedzialnym włóczęgą z doliny i z puszczy. Weźmy go za towarzysza wędrówki i podążajmy za nim w dół jego zakoli, roztok i chytrych niespodzianek. Strumyk to najbardziej zmienne, urzekające i sympatyczne stworzenie w dobrym Bożym świecie. Nawet przez dwie minuty nie zachowuje tego samego zamiaru czy nastroju. Tutaj obmywa korzenie brzozy, z żałosnym szmerem i westchnieniem, jakby złamano mu serce. Czujemy, że musimy współczuć jego dawnemu smutkowi i bezimiennemu nieszczęściu. Lecz słuchaj, zakręt dalej i strumyk zaśmiewa się niskim bełkotliwym śmiechem, jakby cieszył się jakimś udanym żartem, a jego wesołość jest tak zaraźliwa, że też musimy się śmiać i zapomnieć o poprzednich żałościach.
Tutaj z kolei strumyk rodzi mroczny, spokojny stawek i rozkoszuje się swym macierzyństwem, dumając nad głębokimi sekretami. Jednak dalej znów szemrze i plotkuje na płyciznach, gdzie tańczą diamentowe odbłyski słońca, a żadna rybka czy pstrąg nie mogą pozostać w ukryciu.
Niekiedy jego brzegi stają się wysokie i strome, porośnięte smukłymi jesionami i brzozami; pod którymi rozpościerają się zielone darnie delikatnych mchów. Tutaj dochodzimy do małego wodospadu, strumyk niechętnie skacze w dół, w spienionym oburzeniu, a rozbite stróżki zbierają się wśród omszałych kamieni u podnóża. Po chwili wścieka się i bulgocząc przedziera się przez gnijące kłody i drzewny rumosz. Robi przy tym o wiele więcej zamieszania, niż jest to konieczne w stosunku do pokonania przeszkody. Ale strumyk jest z natury łagodny i nie może długo trwać w gniewie, toteż wkrótce migocze dobrodusznie wśród gęstniejących cieni aby wyprowadzić nas z lasu na łąki.
Jest wiosenny wieczór i ziemia pachnie. Wszystkie ptaki, które przez cały dzień były tak zajęte budowaniem gniazd, poszły spać, z wyjątkiem drozdów wędrownych, które dopiero zaczynają gwizdać, wyraźnie, melodyjnie, czarująco. Milczały w ciągu dnia, oszczędzając głos na wiosenny koncert. „Rogi elfów”1) nigdy nie brzmiały tak słodko wokół starego zamczyska i zrujnowanej wieży, jak wieczorne wołania drozdów w ciemnej świerczynie i wskroś mroczniejących zielonych pastwisk, pod bladym blaskiem młodego księżyca.
Żaby wzywają nas do powrotu. Z każdego stawku w dolinach i z leśnych bagien dochodzą ich „fletowo-gardłowe głosy”. W tym srebrzystym, przenikliwym chórze odżywa na nowo muzyka wszystkich wiosen, które przeminęły od czasów Edenu.
Tutaj las daje nam ostatnie słodkie zdumienie jako nagrodę. Przed nami młoda topola, uosobienie młodości i wiosny w swej lekkości i kształcie, we wdzięku i rozkwicie. Jej drobne liście zwisają drżąco, ale nie są jeszcze tak rozwinięte, aby skryć delikatny wzór gałęzi i witek, kreślących poetyczne strofy w eterycznych odcieniach wiosennego zachodu słońca. Jest tak pięknie, że aż czujemy ból przynależny wszelkiej doskonałości. Dlaczego tak jest? Czy to ból osiągnięcia szczytu, uświadomienie sobie, że dalej może być tylko umniejszanie? Czy też może to uwięziona w nas nieskończoność wyrywająca się do siostrzanej nieskończoności widocznej w przebłysku piękna?

Niezapominajka z PEI, fot. dzięki uprzejmości Nadia Milewski

1) Cytat “The horns of Elfland” pojawia się w wierszu „Księżniczka” (1847) autorstwa Alfreda Lorda Tennysona.

5 komentarzy:

  1. Piękna poezja przyrody, lasu, kwiatów, wody, łąk i czegoś co jest niezwykłe i tajemnicze w lesie. To atmosfera obcowania miłosnego z Naturą, którą trzeba poznawać powoli, z majestatem, aby nie uronić nic z jej piękna. Pobieżne chodzenie wśród drzew i roślin nie da możliwości jej poznania tak naprawdę. Tekst musiałem przeczytać dwa razy. Pierwszy raz czytając nie będąc nastawiony na takie szczegółowe opisy, nie odebrałem należycie. Dziś po wypadzie za miasto i spacerku lutowym na łonie przyrody i spotkaniu tak wielu ślicznych zaułków, drzew i pustych pól i zagajników, wróciłem do tekstu i mogłem napawać się jego pięknem. Tak mogłem poczuć tekst bardziej dosadnie i czytając go głośno z namaszczeniem cieszyć się jego pięknem. Bardzo dziękuję i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oryginalny tekst jest jeszcze bardziej poetycki, pisany długaśnymi zdaniami, rozdzielanymi średnikami. Bardzo specyficzna opowieść z licznymi metaforami i znów z nawiązaniami do poezji angielskiej z końca XIX wieku (“Horns of elfland” z The Splendor Falls autorstwa Alfreda Tennysona). Myślę, że przemawia do niewielkiej grupy osób stąd też w polskich tłumaczeniach te przydługie opisy skracano aby nie znudziły czytelnika. Ja odczytuję je jako świadectwo uczuć i przeżyć samej Maud podczas jej leśnych wędrówek. Myślę, że Maud miała poetycką duszę i w tych esejach to się ujawnia. Jednak jej wiersze niezbyt mi się podobają.

      Usuń
  2. Dzień dobry !!! Ach, jakże się cieszę, że przypadek doprowadził mnie na ten (i inne też ) Pana blog!! Miłośniczka Ani, Maud i przyrody nie mogłam wylądować lepiej :)) !
    Martwi mnie brak bieżących postów :(?
    Ale i tak do czytania mam mnóstwo :).
    Podziwiam Pana pracę, dziękuję za to, że Pan się nią dzieli, czekam na jeszcze i bardzo serdecznie pozdrawiam :)!!
    Barbara

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe odwiedziny. Niestety czasu nie wystarcza na wszystko, albo blog albo posty na grupie "Wakacyjnego czytania LMM" coś za coś ;-)

      Usuń
  3. Super wpis! Wiosna to jest jednak najpiękniejsza pora roku :) :) Ze zdjęć chyba najbardziej spodobało mi się to Zielone Wzgórze - tam widać piękny ogród.

    OdpowiedzUsuń