Zimowe lasy

Tłumaczenie eseju "The Woods in Winter " L. M. Montgomery opublikowanego po raz pierwszy w Canadian Magazine w grudniu 1911 roku.
Uważna czytelniczka powieści L.M.M. Pani Małgorzata wskazał mi, że spore fragmenty tego eseju Maud wykorzystała w swojej powieści "Błękitny zamek" wydanej po raz pierwszy w 1926 roku. Istotnie - bohaterka powieści Valancy cytując książki fikcyjnego kanadyjskiego pisarza Johna Fostera (w rzeczy samej Barneya alias Bernarda Redferna) faktycznie przytacza wcześniejsze teksty autorstwa L.M. Montgomery. Fragment o bezlistnym lesie odnajdziemy w Anne z Szumiących Wierzb (Topoli).
Ostatniej nocy padał śnieg. Wyczekiwałam na ten pierwszy śnieg, aby znów pójść do lasu. Nie chciałam szpiegować jego nagości. Byłoby to podobne, do podglądania starych przyjaciół w czasie niedołężności, kiedy słabość odsłania wszystkie skrywane tajemnice ich osoby. Uważam za niemal nieprzyzwoite zakłócać spokój listopadowego, ogołoconego z liści lasu, kiedy to wydaje się, iż jego jesienny ziemski przepych przeminął, a chwała niebiańska - ducha, czystości i bieli - jeszcze na nie nadeszła. Oczywiście nawet w listopadzie zdarzają się niekiedy łaskawe dni, kiedy lasy wyglądają pięknie i wdzięcznie spoczywając dostojnie ze złożonymi rękami i zamkniętymi oczyma. Dni pełne pięknego, bladego słońca, przesianego przez gałęzie jodeł i osrebrzającego pnie szarych buków, oświetlającego wiecznie zielone mchy i obmywającego kolumnady sosen. Dni z wysoko wysklepionym, nieskazitelnie turkusowym niebem, które na odległych horyzontach gaśnie w mlecznych cieniach. Dni, których łagodność i senność kończy zmrok z ognistym zachodem Słońca, płonącym w przydymionym szkarłacie za wzgórzami. Być może błyszczy nad nimi samotna gwiazda, jak zbawiona dusza litościwym spojrzeniem obejmująca czyśćcowe otchłanie, gdzie grzeszne duchy oczyszczane są z brudów ziemskiej pielgrzymki.
Ale takie dni są wyjątkiem na przełomie listopada i grudnia. Częściej zdarzają się zimne i posępne okresy „tępej, nużącej goryczy”1), z pochmurnym szarym niebem. Wiatry, które wciąż „spływają dziko w doliny”2), jak zrozpaczeni poszukiwacze, szukają rzeczy kochanych i utraconych, płacząc w swojej samotności, wzywają na próżno elfy i wróżki. Jednak baśniowy ludek, jeśli nie uciekł na południe, musi spać zwinięty w kłębek w rdzeniu sosen lub wśród korzeni paproci i nigdy nie wyruszy w pustynię zimowego lasu, w którym nie ma liściastych kurtyn, aby je zasłonić, nie ma dzwonków, w których mogłyby się ukryć, nie ma muchomorów, pod którymi można by się schować.
Ale ostatniej nocy przyszedł śnieg… wystarczający, aby odmienić i upiększyć, ale nie na tyle obfity, aby utrudnić spacer. Nie było zacinającej śnieżycy, lecz płatki opadały miękko i lekko, dokonując zachwycającego cudu grudniowej nocy. Dziś rano, kiedy się obudziłam i zobaczyłem świat w słońcu, miałam wizję leśnych głuszy w śniegu, arkad zbudowanych z pereł i srebra, rozległych z posadzek z nieobrobionego marmuru, skąd wyrastają katedralne kolumny sosen. I tego popołudnia poszłam odnaleźć rzeczywistość z mojej wyobraźni w lesie „w paśmie szarego wzgórza”3). I podążyłam za nią w białą dolinę pogrążoną w nieśmiertelnym pokoju.
Zimą można naprawdę lepiej poznać drzewa. Nie ma draperii liści, która mogłaby je przed nami ukryć; widzimy całe piękno ich wdzięcznych gałęzi, wznoszących się konarów, koronkowych gałązek kołyszących się na przezroczystym niebie. Ujawnia się smukłość, strzelistość lub krzepkość ich pni; nawet ptasie gniazda - „nie ma ptaków w zeszłorocznych gniazdach”4)- są widoczne dla każdego ciekawskiego oka. Teraz nie ma to już znaczenia. Z pstrych jajek dawno temu wykluły się wcielone melodie i wdzięk, a ptaszki poleciały w odległe krainy słońca, nie dbając już o swoje stare kołyski wypełnione zimowym śniegiem.
Buki i klony to dostojne matrony, nawet pozbawione liści; i brzozy - popatrz na ten rząd przed świerkowym wzgórzem, ich białe konary lśnią w delikatnej purpurowej mgle gałązek. Są jak piękne pogańskie dziewice, które nigdy nie utraciły rajskiej tajemnicy bezgrzesznej nagości.
Jednak drzewa szpilkowe, pozostają istotami, które pilnują swych sekretów. Jodły, sosny i świerki nigdy nie ujawniają swojej tajemnicy, nigdy nie zdradzają długo strzeżonej wiedzy. Popatrz, jak piękny jest ten gęsty zagajnik młodych jodeł, lekko przysypany świeżo opadłym śniegiem, jakby woale przezroczystej koronki zostały podstępnie narzucone na ascetyczne młode druidyczne kapłanki odżegnujące się od takich frywolnych ozdób. A jednak noszą je z wdziękiem - jodły potrafią wiele uczynić z wdziękiem, nawet załamać ręce w uścisku burzy. Drzewa liściaste podczas burz są zawsze udręczone, wysmagane i żałosne; ale szpilkowe mają coś pokrewnego z duchem burzy, coś, co wyrywa się by go przywitać i złączyć z nim w dzikiej, radosnej hulance. Jednak po pierwszym śniegu lasy są spokojne w swojej białej urodzie. Dzisiaj zatrzymałam się przy wejściu na wąską ścieżkę między rzędami strzelistych buków i długo patrzyłam, zanim odważyłam się popełnić coś, co wydawało się zbezczeszczeniem przez pozostawienie śladu. Ścieżka wydawała mi się tak nieskazitelna i cudowna, jak ulica pereł w Nowym Jeruzalem. Każdy konar i gałązka były otulone śniegiem. Podszyt był małym, bajkowym lasem wyrzeźbionym z marmuru. Cienie rzucane przez zabarwione miodem zimowe słońce były piękne i uduchowione. Każdy mój krok ujawniał nowe uroki, jak gdyby jakiś ambitny elficki rzemieślnik starał się pokazać, jakie cuda można wyczarować ze śniegu, jeśli ktoś umie uprawiać podobne rzemiosło. Taki śnieg jest najlepszym sprawdzianem piękna. Gdziekolwiek jest jakaś brzydota lub zniekształcenie, śnieg podkreśla to bezlitośnie; lecz piękno i wdzięk są również wzmacniane, zgodnie z zasadą, że temu, kto ma, będzie dodane.
Z reguły zimowe lasy przynależą do imperium ciszy. Nie ma ptaków, które mogłyby szczebiotać i śpiewać, zamarznięte strumyki nie szemrzą, wiewiórki nie plotkują. Ale zimowy wiatr tworzy muzykę, a braki w ilości nadrabia jakością. Niekiedy w pogodną, rozgwieżdżoną noc gwiżdże jak policjanci w najbardziej dziwaczny i radosny sposób; i znów w ponure popołudnie przed burzą, skrada się po dnie lasu z cichym, płaczliwym krzykiem, który prześladuje słuchacza nutą beznadziejności i wróżby.
Dziś nie ma zasp. Ale czasami, po burzy, wszystkie zagłębienia i dróżki są wypełnione śniegiem, wyrzeźbionym w cudowne kształty przez niezrównane dłuto północnego-wschodu. Pamiętam, jak raz spotkałam zaspę na polanie daleko w lesie, która była idealnie podobna do profilu pięknej kobiety. Podglądane zbyt blisko podobieństwo zniknęło, jak w baśni o zamku św. Jana. Widziana z przodu była bezkształtnym dziwadłem; ale z właściwej odległości i pod odpowiednim kątem kontur był tak idealny, że kiedy nagle go zobaczyłam, jak lśnił na ciemnym tle świerków w blasku zimowego zachodu Słońca, ledwo mogłam uwierzyć, że to nie dzieło ludzkiej ręki. Miała niskie, szlachetne czoło, prosty, klasyczny nos, usta, podbródek i policzki wymodelowane tak, jakby jakaś bogini z dawnych czasów usiadła przed rzeźbiarzem i geniusz leśnej zimy wyrzeźbił popiersie o tak zimnej i dumnej czystości. Wyraził w niej całe „piękno, które stara Grecja i Rzym śpiewały, malowały, uczyły”5); lecz nie oglądały go żadne oczy oprócz moich.
Niepospolitą artystką jest ta stara Matka Natura, która pracuje „dla radości z pracy”6), a nie dla próżnego widowiska. Dzisiaj lasy jodłowe po nieosłoniętej stronie wzgórza, gdzie wiatr otrząsnął się ze śniegu, są symfonią zieleni i szarości, tak subtelną, że nie można stwierdzić, gdzie jeden cień zaczyna być drugim. Szary pień, zielony konar, szaro-zielony mech, nad białym podłożem. Jednak stara Cyganka nie lubi spokojnych monotonii - musi mieć odrobinę koloru. I oto jest - złamana sucha gałąź jodły pięknie odcinająca się brązem wśród brody mchu.
Wszystkie odcienie zimowych lasów są niezwykle delikatne i nieuchwytne. Kiedy mija krótkie popołudnie, a niskie, zstępujące słońce dotyka odległych szczytów południowo-zachodniego wybrzeża, wydaje się, że pustkowia wypełnia obfitość, nie samych kolorów, ale ich duchów. W końcu nie ma nic prócz czystej bieli, ale można odnieść wrażenie bajkowej mieszanki róży i fiołków, opalu i heliotropu, na zboczach i skrajach oraz wzdłuż zatok leśnej krainy. Masz wrażenie, że jest tam cień barwy; ale kiedy spojrzysz wprost na to miejsce, wrażenie zniknie. Kątem oka dostrzegasz, że czai się tam gdzie przed chwilą nie było nic oprócz bladej czystości. Tylko wtedy, gdy zachodzi słońce, pojawia się ulotny blask prawdziwego koloru; czerwień płynie po śniegu, barwi wzgórza i pola, zapala jodły na wzgórzach. Zaledwie kilka minut przemienienia i objawienia - i już go nie ma -  a nad lasem zapada tajemnicza zasłona marzycielskiego, nawiedzonego zimowego zmierzchu.
Po mojej prawej stronie, gdy stoję bez tchu szczęśliwa w tej nawiedzonej wiatrem, gwiezdnej dolinie, widać zagajnik wysokich, delikatnie kołyszących się świerków. Widziane w świetle dziennym te stare świerki wyglądają nieprzyjemne -  martwe prawie do wierzchołka, z uschniętymi gałęziami. Ale widziane w tym zaczarowanym świetle na tle nieba, które zaczyna się od różowego szafranu, dalej jest srebrzystozielone, a w końcu krystalicznie niebieskie, są jak wysokie, smukłe wiedźmy, wplatające zaklęcia nekromancji w runy dawnych dni. Jak bardzo chcę dzielić ich magię – towarzyszyć w czarach o zmierzchu!
Wschodzi księżyc! Widziałeś kiedyś piękno księżycowej nocy w zimowym lesie - cudowne kontrasty jasnego blasku z najczarniejszym mrokiem - tajemnice i odpowiedzi - mroczne zagajniki splecione ze srebrem - wzorzyste alejki z cieniem - doliny przepełnione przepychem? Wydaje mi się, że przechodzę przez świat pełen magii diamentów, kryształów i pereł. Czuję cudowną lekkość ducha i radość z samego istnienia poruszającą duszę - radość, która wydaje się tryskać z głębin mej istoty i jest niezależna od wszystkich rzeczy ziemskich. Jestem sama i cieszę się z tego. Każde ludzkie towarzystwo, nawet najdroższe i najdoskonalsze, byłoby mi teraz obce i zbędne. Jestem samowystarczalna i nie potrzebuję żadnych ziemskich emocji, aby dopełnić moją szczęśliwość. Takie chwile przychodzą rzadko - ale kiedy przyjdą, są niewymownie cudowne i piękne - jakby skończoność dotykała nieskończoności- jakby człowieczeństwo sięgnęło na mgnienie do przestrzeni boskości. To prawda że to ulotna chwila, - jednak taki moment jest wart szeregu szarych lat nietkniętych blaskiem i chwałą.7)
1) Z poematu Snow-Bound: A Winter Idyl (1866) Johna Greenleafa Whittiera (1807–1892), amerykańskiego poety.
2) Fraza „piping down the valleys wide” pochodzi ze wstępu do Songs of Innocence (1789) Williama Blake’a (1757–1827), angielskiego poety i artysty
3) Fraza „"that belt the gray hillside” pochodzi z „Ode to Memory” (1830) Alfreda Lorda Tennysona.
4) Fraza: „There are no birds in last year’s nest!” Z wiersza „It Is Not Always May” (1845) autorstwa Henry’ego Wadswortha Longfellowa (1807–1882), amerykańskiego poety.
5) Fraza „The Beauty which old Greece or Rome / Sung, painted, wrought, lies close at home.” z wiersza „To –: Lines Written after a Summer Day’s Excursion,” Johna Greenleafa Whittiera.
6) Fraza "“for the joy of the working,” z wiersza „When Earth’s Last Picture Is Painted” (1892) Rudyarda Kiplinga (1865–1936), angielskiego poety i powieściopisarza
7) Fraza „the glory and the dream” pochodzi z „Ode: Intimations of Immortality from Recollections of Early Childhood” (1807) autorstwa Williama Wordswortha (1770–1850), angielskiego poety.

6 komentarzy:

  1. Piekne .Ile uczuc skrywa las !
    Ewa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję - bardzo się starałem żeby oddać klimat pierwotnego tekstu i nie przesłodzić. Tyle, że Maud cytowała fragmenty wierszy, które zupełnie nie są w Polsce znane, albo słabo znane m. in.: Johna Greenleafa Whittiera (2 razy), Alfreda Tennysona, Henry'ego Longfellowa, Rudyarda Kiplinga (tak tego od od "Księgi dżungli").

      Usuń
  2. Bardzo dziękuję, miło chociaż poczytać o zimie...

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudownie się czyta �� jak wszystkie Pana wpisy. Dziękuję ☺️
    A Bieszczady są wyjątkowe. To też mój dom ☺️

    OdpowiedzUsuń