Jesienne lasy

Tłumaczenie eseju L.M.Montgomery "The Woods in Autumn" drukowanego po raz pierwszy w październiku 1911 roku w Canadian Magazine. Uważne osoby z łatwością rozpoznają, że praktycznie cały tekst został przez LMM użyty po raz drugi w "Złotym gościńcu" (The Golden Road - 1913 r) lub po raz pierwszy w "Ani z Avonlea" (Anne of Avonlea - 1909 r.).

Klony to drzewa, które mają w duszy pierwotny ogień. Tli się on od wczesnej młodości, czerwienią i różowo-złocistością ich kwiatów przed rozwojem liści, chociaż latem starannie ukrywa go skromna, posrebrzana zieleń. Jednak, gdy nadchodzi jesień, klony całkiem porzucają trzeźwość płonąc w barbarzyńskim splendorze i wspaniałości prawdziwej ich natury, która przeobraża stare lasy w złoty sen Harouna Alraschida z baśni "Tysiąca i jednej nocy".

Droga widokowa i klony cukrowe w lesie na Wyspie Księcia Edwarda
- dzięki uprzejmości Benadety Milewski

Nigdy nie dowiesz się, czym naprawdę są szkarłat i karmazyn, dopóki nie zobaczysz ich w swej doskonałości na zboczu październikowego wzgórza pod niezgłębionym błękitem jesiennego nieba. Wygląda to jakby cały żar, blask i radość z serca ziemi, wyzwoliły się by po raz ostatni z olśniewającą ekspresją wyrazić siebie, zanim mroźna zima ostudzi bijące tętno. To karnawał roku, przed nadejściem nudnych wielkopostnych dni i bezlistnych dolin spowitych w pokutne mgły.

Klony są najlepszym nosicielem dla tego ukrytego, odwiecznego ognia ziemi i lasu, ale inne drzewa równie dzielnie pełnią swoją rolę. 


Sumaki są prawie tak wspaniałe jak klony. Czeremchy nieco bardziej stonowane, jak gdyby były zbyt powściągliwe i skromne, by iść na całość jak klony. Wolą, aby ich zmatowiały szkarłat i stare złoto wypaliły się przez wybarwienia brązowiejącej zieleni.

Znam dolinę, daleko w leśnych ostępach, gdzie rząd dziewczęcych brzóz otacza głęboko płynący strumień, a każda brzoza jest piękniejsza niż jej siostry. Ach, jeśli chodzi o wdzięk i złocistość ich młodości, to nie można tego wyrazić za pomocą słownika lub ziemskich symboli, ale trzeba je zobaczyć, aby pojąć i uwierzyć. Natknęłam się na tę dolinę całkiem przypadkowo, o ile rzeczywiście w lesie może zaistnieć coś takiego jak przypadek. Tutaj zawsze mam chęć wierzyć, iż jesteśmy prowadzeni przez zamysł Dobrych Wróżek, ich bajkowymi ścieżkami. Dolina spoczywała w błogosławieństwie bursztynowego słońca i wydawało mi się, że utkano nad nią zaklęcie wieczności, aby zima nie mogła go dotknąć, lecz i wiosna nigdy nie odwiedzała. To miejsce musi być odwieczne. Żółte drzewa odbijały się w spokojnym strumieniu, a od czasu do czasu liść spadał na wodę, by odpłynąć i być może posłużyć jako złota tratwa dla jakiegoś żądnego przygód leśnego duszka, który zapałał chęcią udać się do jakiejś cudownej, odległej krainy, gdzie wszystkie potoki wpadają do morza.

Wyszłam z dolinki, wciąż oświetlonej słońcem, zanim opadły cienie. I nigdy, jeśli będzie to ode mnie zależało, nie odwiedzę jej ponownie. Pragnę pamiętać ją w tym jednym mgnieniu i nigdy nie chcę oglądać odmienionej chwilą czy czasem. Myślę, że jest to jedno z tych miejsc, gdzie rodzą się marzenia; i odtąd miewam szczególny sen - złoty, łagodny, szkarłatno-żyłkowany, sen snów. Moja wyobraźnia pozwala mi wierzyć, że pochodzi on z mojej tajemnej brzozowej doliny, zrodzony z jakiegoś mistycznego związku między najpiękniejszą z sióstr i geniuszem tego nucącego potoku.

Droga widokowa  w lesie na Wyspie Księcia Edwarda
- dzięki uprzejmości Benadety Milewski

Lasy pełne są purpurowych widoków, przetykanych promieniami słońca i pajęczynami. Z najlżejszym westchnieniem jeden po drugim opadają barwne liście, aż nasze stopy zaszeleszczą srebrzyście poprzez ich upadłą wspaniałość. Lasy są przyjazne jak zawsze; ale nie czynią wiosennych zalotów, ani nie otaczają nas opieką jak latem. Wypełnia je delikatna i spokojna obojętność. Jako starzy przyjaciele mamy możliwość oglądania ich cudów, ale nie możemy oczekiwać większych ceremonii z ich strony; one chcą marzyć i pamiętać, minione sny niezakłócone nowymi wrażeniami. Wystawiły niedościgły spektakl – oto wszystkie miesiące zgromadzonego słonecznego światła wyrzuciły w jednym wielkim rozbłysku koloru, lecz teraz chcą odpocząć.

Jesienny krajobraz Wyspy Księcia Edwarda - dzięki uprzejmości Benadety Milewski

Drzewa iglaste stoją skonfundowane przemianą swoich liściastych sąsiadów, którzy zachowywali się tak dyskretnie i spokojnie przez wcześniejsze miesiące. Sosny, choiny i świerki zdają się owijać swymi ciemnymi płaszczami z nutką wyniosłej dezaprobaty. Nie dla nich zmiany mody i proszą, aby nie pysznić się niestosownymi liberiami w buntowniczych odcieniach. Dbają o zachowanie godności lasu. Tylko jodły są bardziej tolerancyjne. Rzeczywiście, tu i ówdzie wydaje się, że jodła również próbuje zmienić swoje skromne szaty,  przybierając bogaty, czerwonobrązowy kolor. Ale niestety! Biedna jodła płaci śmiercią za porzucenie jodłowej tradycji. Tylko umierająca jodła może zmienić swój kolor. Lecz wdychaj ten nawiedzony, nieopisany zapach, który otacza nas w mrocznych jarach i cichych dolinach kotlinkach.

W tym zapachu zamierającej jodły jest jakaś magia. Wnika w naszą krew jak rzadkie, subtelnie skomponowane wino i zachwyca niewypowiedzianą słodyczą, jak wspomnienia z jakiegoś innego, piękniejszego życia, toczącego się pod jakąś szczęśliwszą gwiazdą. W porównaniu z nim wszystkie inne zapachy wydają się ciężkie i zrodzone z ziemi, wabiąc w doliny zamiast na wyżyny. Ale woń jodły wzywa w wzwyż i w górę do jakiegoś „odległego, boskiego wydarzenia[1]- na duchowe wyżyny, z których ujrzymy niewzruszoną, niezmąconą wizję wieżyc cudownego, nieziemskiego miasta, lub realne i trwałe wypełnienie ziemi obiecanej.

Jesienne paprocie (prawdopodobnie Deparia acrostichoides) na Wyspie Księcia Edwarda
- dzięki uprzejmości Benadety Milewski

Jesienne lasy niosą nam również inny rzadki zapach – woń zmrożonych paproci. Najlepszą porą by się nim upajać jest poranek — po ostrym mrozie, kiedy promienie słońca przebijają się przez luki w leśnym sklepieniu. Czasami możemy go też poczuć wieczorem, kiedy popołudniowe słońce przenika pierzaste złote liście pewnej odmiany paproci i wydobywa ich najwspanialszy aromat.

Mam dla ciebie niespodziankę, jeśli tylko zechcesz przejść ze mną przez te spokojne, barwne labirynty i dalej przez ścierniska, aż na posępne wzgórze z pokrzywionymi świerkami i wzdłuż wyżynnej łąki otoczonej klonami. Na naszej drodze spotkamy wiele drobiazgów, które nas uszczęśliwią. Radosne dźwięki „będą rozbrzmiewać z wiatrem[2] ; a cygańskie złoto stanie się naszym skarbem. Mogę ci obiecać, że od czasu do czasu ujrzymy nieśmiałą kuropatwę, przemykającą po opadłych liściach. 


Gdy wieczór będzie się zbliżał, a cienie drzew staną się czarne jak mniszki, z owocujących buków usłyszysz połajania wiewiórek. Jak dobrze wiesz, to plotkarki i tupeciary, nie uznające dystansu typowego dla innych mieszkańców lasu. Lecz w ich powitaniu jest pewna doza życzliwości i tak naprawdę nie są w nawet połowie takimi łobuzami, jak można by sądzić z pozoru. Gdyby tylko „zreflektowały się i poprawiły[3]  swoje przebiegłe postępowanie, byłyby całkiem kochanymi stworzeniami.

Ach, oto moja obiecana niespodzianka. Spójrz oto drzewo – jabłoń. Tak prawdziwa jabłoń obciążona owocami tutaj w samym sercu lasu, w sąsiedztwie buków i sosen, wiele mil od sadów. Wiele lat temu wyrosła z przypadkowo zasianego ziarna i na obczyźnie przeżyła, rozrosła się i rozkwitła. Wiosną wędrowałam tędy i ujrzałam jej białe, udomowione kwiaty wśród dzikiego lasu. Proszę zerwij jabłko i jedz śmiało. Wiem, że lepszego smaku nie miały owoce z Hesperyd, ani fatalne jabłko Edenu. Mają pomarańczowo-brązowawą skórę, ale biały, najbielszy miąższ, z lekkim czerwonym żyłkowaniem. Poza właściwym smakiem jabłek, cechuje je pewien pyszny smak dzikości, którego nigdy nie spotkasz u owoców z sadu. Usiądźmy tu na tym zwalonym drzewie, wyściełanym mchem i najedzmy się do syta, podczas gdy promienie słońca przyobleką szkarłat i staną się coraz bardziej odległe, aż znikną całkowicie a nad lasami zapadnie wczesnojesienny zmierzch. Z pewnością oznacza to koniec wrażeń i równie dobrze możemy wrócić do domu.


Koniec wrażeń? Spójrz, proszę tam, przez mgłę tego łagodnego, spokojnego wieczoru. Za doliną potoku, w połowie przeciwległego zbocza, w klonowym gaju widać wyraźny i jasny płomień ogniska. W tym ogniu jest coś nieopisanie pociągającego, gdy tak jarzy się czerwono na ciemnym tle lasu i wzgórza o zmierzchu. Ogień w nocy ma w sobie coś fascynującego, czemu nie mogą oprzeć się śmiertelnicy. Chodź, wstańmy i pójdźmy tam. Rozpalił go pewnie jakiś dobry, akuratny rolnik, chcący uporządkować swoją cukrową plantację[4]. A może nie zapalił go żaden ziemski leśnik, lecz jest to sygnał lub wezwanie dla elfów? Mimo to będziemy go szukać bez strachu, bo czyż nie jesteśmy członkami odwiecznego leśnego zakonu?

Jesteśmy teraz w zagajniku. Czy to nie piękne, towarzyszu moich wędrówek? To piękno sprawia, że jesteśmy całkowicie szczęśliwi, gotowi usiąść i toczyć łzy z czystej, nieziemskiej radości. Nasz zachwyt pragnęlibyśmy wyrazić w nowym języku, bogatym w niezużyte i niesplamione zwroty.

Ogień płonie jasnym, równym płomieniem z cichym trzaskiem iskier. Długie arkady pni rozświetlone są różaną poświatą, za którą czają się gromady kuszących szarych i fioletowych cieni. Wszystko jest bardzo spokojne, senne i odległe. Niemożliwe, żeby tam, tuż za wzgórzem, leżała wioska ludzi, w której świecą oswojone domowe lampy. Musimy być tysiące mil od podobnych rzeczy. To godzina i miejsce, gdzie wszystko może się wydarzyć - ludek w zieleni wypełza z cieni, by zatoczyć krąg wokół ogniska, a nimfy leśne wychodzą z drzew, by ogrzać przy ogniu białe członki, zziębłe w jesiennych przymrozkach. Myślę, że nie zaskoczyłyby nas podobne obrazki – biały błysk w mroku jak ramię driady w kolorze słoniowej kości, albo dziwna, mała elfia twarz, spoglądająca na nas zza sękatego szarego pnia. Och, myślę, że to widzę - ale nie można być pewnym. Wzrok śmiertelnika jest zbyt powolny i niezgrabny, by mógł się mierzyć z migotaniem płonącego ognia.

Wszystko jest w tej godzinie — piękno klasycznych mitów, pierwotny urok milczenia i szczerości, pokusa misterium oraz omam czarów. To czyste miłosne igrzysko światła i ciemności, a jego owoce są niezwykle piękne.

Wracamy do domu starą aleją jodłową przez wzgórze, choć jest nieco dłuższa niż droga przez pola. Jednak wabi mnie ta leśna dróżka i zawsze szukam pretekstu, aby nią powędrować. Zwykle lubię chodzić nią sama, bo dobrze ją znam, a każdy spacer przywołuje wiele obrazów dawnych marzeń i radości. Ale dzisiaj cieszę się, że mam towarzysza - bo ciemność zapada, a ja się trochę boję, chociaż nie jest to nieprzyjemny strach. Zmienił się cały charakter alei. Jest tajemniczo– niesamowicie - prawie złowieszczo. Drzewa, moi starzy, znani przyjaciele, są dziwne i powściągliwe. Odgłosy wokół nie są radosnymi, towarzyskimi dźwiękami dnia – skradają się, szepczą, są dziwne, jakby w życiu lasu pojawiło się coś niemal wrogiego, a przynajmniej obcego, nieznajomego i tajemnego. Mogłabym sobie wyobrazić, że wokół nas słyszę ukradkowe, a dziwne oczy obserwują nas przez gałęzie. Czuję cały pierwotny strach znany z dzieciństwa naszej rasy – strach przed ciemnością i cieniem, skurcz lęku przed niewidzialnym zagrożeniem czającym się w mroku. Mój rozum opanowuje wzmożona czujność i gdybym była sama, niewiele by było potrzeba by doprowadzić mnie do ślepej paniki i bezwstydnej ucieczki w popłochu. Nie więcej niż ten pas wyschniętej kory na płocie, zawodzący leciutko na wietrze. W istocie przyspieszam kroku i gdy opuszczamy alejkę, czuję że uciekam z jakiejś fascynującej, lecz nie do końca ochrzczonej rzeczywistości – miejsca wciąż oddanemu pogaństwu i hulankom faunów i satyrów. W ciemności żadne z dzikich miejsc nigdy nie jest w pełni chrześcijańskie, bez względu na to, jak bardzo mogą się wydawać ucywilizowane w świetle dziennym. Czai się w nich życie, które chociaż ucieka od Słońca, to jednak wraz z nadejściem nocy odzyskuje swe włości. Towarzyszu, przysięgam, że cieszę się, widząc przed nami jasne światła domu, rozświetlające znajome twarze śmiertelników. To przyjazny widok po niesamowitym zaklęciu jesiennego lasu.

Przypisy:

[1] Alfred, Lord Tennyson In Memoriam AHH (1850) pieśń 131

[2] Cytatu “come ringing down the wind” nie zidentyfikowałem

[3] Cytatu “take a thought and mend” nie zidentyfikowałem

[4] Sugar orchard to dosłownie sad cukrowy czyli plantacja klonów cukrowych Acer saccharum, z których na przedwiośniu pozyskuje się syrop klonowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz