Nie ma nic tak słodkiego na świecie jak prawdziwy, „starodawny” ogród. Zawsze to wiedziałem, ale wczoraj po południu wróciło do mnie ze świeżą siłą, kiedy byłam w „starej pani George Macneills”, robiąc kilka zdjęć dla Bessie. Część fotograficzna była nudna, ale ogród z nawiązką to wynagrodził. W staromodnym ogrodzie są pewne kluczowe elementy. Bez nich nie byłby sobą. Podobnie jak poeta, ogród musi się urodzić, a nie powstać - wyrastać i rozkwitać długimi latami poświęcenia i troski. Psuje go najmniejszy posmak nowości czy nowoczesności. Po pierwsze, musi być odosobniony i odcięty od świata – "ogród zamknięty” ("a garden enclosed”)…najlepiej wierzbami – lub jabłoniami – albo jodłami. Musi mieć jakieś smukłe ścieżki obramowane muszlami małży lub obrzeżone „pasiastą trawą” (ribbon grass) i muszą być na nim kwiaty należące do staromodnych ogrodów i rzadko spotykane w katalogach dzisiejszych – byliny posadzone tam przez babcine ręce, gdy stulecie było młode. Powinny być maki (poppies), jak piękne damy w jedwabnych sukniach z obfitą halką, róże stulistne (“cabbage” roses), ciężkie, różowe i soczyste, tygrysie lilie (tiger- lilies) niczym wspaniali nocni wartownicy, "słodki William" („Sweet-William”) w pasiastym stroju, serduszka (bleeding- heart), ci ulubieńcy mojego dzieciństwa, bylice (southernwood), pierzaste i gorzkie, "masło i jajko" (butter) znane teraz jako „narcyzy” – „bukiet panny młodej” (”bride’s bouquet”), tak biały jak bukiet panny młodej powinien być, malwy (holly hocks), jak afiszujące się, nadmiernie śmiałe panny, fioletowe kłosy „Adama i Ewy” (“Adam and Eve”), różowe i białe "piżmo" (“musk”), "słodki Balsam" ("Sweet Balm”) i "słodki maj" („Sweet May”), „skacząca Bess” ("Bouncing Bess") w swoich marszczonych, liliowo zabarwionych spódnicach, czysto białe „lilie czerwcowe” (“June lilies”), czerwone piwonie (peonies) – "pinie" (”pinies”) – "Irlandzkie pierwiosnki" („Irish Primroses”) z aksamitnymi "oczkami", które nie są ani irlandzkie, ani nawet nie są pierwiosnkami, szkarłatne firletki (scarlet lightning) i pióro księcia (Prince’s feather) – wszystko to rośnie w uporządkowanym nieładzie.
Drogie stare ogrody! Samo ich tchnienie jest błogosławieństwem.
Cavendish, P.E.I. 28, August 1901
There is nothing in the world so sweet as a real, “old-timey” garden. I have always known this but it came home to me with fresh force yesterday afternoon when I was down at “old Mrs. George Macneills” taking some photos for Bessie. The photo part was a bore but the garden more than made up for it.
There are certain essentials to an old-fashioned garden. Without them it would not be itself. Like the poet it must be born not made—the outgrowth and flowering of long years of dedication and care. The least flavor of newness or modernity spoils it.
For one thing, it must be secluded and shut away from the world— "a garden enclosed” - preferably by willows—or apple trees—or firs. It must have some trim walks bordered by clam-shells, or edged with “ribbon grass”, and there must be in it the flowers that belong to old-fashioned gardens and are seldom found in the catalogues of to-day—perennials planted there by grandmotherly hands when the century was young. There should be poppies, like fine ladies in full-skirted silken gowns, “cabbage” roses, heavy and pink and luscious, tiger- lilies like gorgeously bedight sentinels, “Sweet-William” in striped attire, bleeding- heart, that favorite of my childhood, southernwood, feathery and pungent, butter-and-eggs - that is now known as “narcissus”—”bride’s bouquet”, was white as a bride’s bouquet should holly hocks like flaunting overbold maiden’s, purple spikes of “Adam and Eve”, pink and white “musk”, “Sweet Balm” and “Sweet May”, “Bouncing Bess” in her ruffled, lilac-tinted skirts, pure white “June lilies”, crimson peonies - ”pinies”- velvety eyed “Irish Primroses”, which were neither primroses nor Irish, scarlet lightning and Prince’s feather—all growing in orderly confusion.
Dear old gardens! The very breath of them is a benediction
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz