Ogród w Srebrnym Nowiu

Emilia w ogrodzie. Średniowieczna ilustracja
do Tezeidy Giovanniego Boccaccia
Ogród w Srebrnym Nowiu jest dla mnie klasycznym typem znanego z literatury „hortus conclusus”. W pełnym znaczeniu tego archetypu (zarówno sceny Zwiastowania, jak też „Pieśni nad pieśniami”). Motyw ten był wykorzystywany w literaturze początku XX wieku także przez Frances Hodgson Burnett, autorkę "Tajemniczego ogrodu" (ang. The Secret Garden z 1911 roku) i innych autorów. Myślę że L.M. Montgomery (naczytana "Dawnych ogrodów" i "Sun dials and roses of yesterday: garden delights which are here displayed in very truth and are moreover regarded as emblems" Alice Morse Earle oraz "Zanoniego" Edwarda Bulwera-Lyttona) całkiem świadomie nagromadziła tu szereg czytelnych symboli nawiązując do popularnego mitu. Obraz jest zarazem zapowiedzią czego czytelnik może się w opowieści spodziewać. 
Jakiej symboliki dopatrzyłem w opisie ogrodu Srebrnego Nowiu:
- jest tu uwięziony czas (symbol słonecznego zegara) i jednocześnie sam ogród jest z upływu czasu wyłączony (zgodnie z wieszczbą kuzyna Jimmiego nie ima się go robak, zaraza, plagi czyli po prostu przemijanie);
-jest to miejsce inicjacji w kontaktach ze światem „za zasłoną” (znów kuzyn Jimmy);
-w ogrodzie jest zamknięta tajemnica czekająca na odkrycie (Zagubiony Diament);
-miejsce egzotyczne (zegar słoneczny ze Starego Kraju, muszle z Indii);
-miejsce obdarowania – kuzyn obdarowuje Emilkę tym, co sam uważa za najcenniejsze na Srebrnym Nowiu.
Źródło: "Sun dials and roses of yesterday: garden delights which are here displayed in very truth and are moreover regarded as emblems" ("Zegary słoneczne i wczorajsze róże: ogrodowe uroki pokazane w sposób bardzo prawdziwy, a ponadto wyjaśnienie ich symboliki"), Alice Morse Earle

Po nadętym wstępie pora na konkrety, tzn. botaniczny opis. Żywopłot ze strzyżonych świerków (raczej białych) i topoli włoskich zwanych lombardzkimi, ze względu na kolumnowy pokrój niegdyś chętnie sadzonych przy drogach i w parkach. Po północnej stronie kępa świerków (prawdopodobnie czarnych), przed którą rosły czerwone piwonie. W środku ogrodu pod świerkiem kamienna ławka z czerwonych piaskowców charakterystycznych dla PEI. W południowo-wschodnim rogu ogromna kępa fioletowych bzów. W południowo-zachodnim rogu letnia kuchnia, obrośnięta chmielem, podobnie jak ganek domostwa. W północno-zachodnim rogu wśród szmaragdowej trawy kamienny zegar słoneczny przy czerwonej ścieżce obramowanej różowymi muszlami (dość charakterystyczna ozdoba ogrodów z wyspy) i pasiastą mozgą trzcinowatą. Ścieżka ta prowadziła do zagajnika Długiego Johna (Lofty John). 

Ogród Jimmy'ego mimo, że zapowiadany tak tajemniczo i wzniośle w zasadzie nie zdradził dotychczas zbyt wielu swoich tajemnic. W końcu w rozdziale 17 dowiadujemy się, że rosły tu różne kwiaty noszące nazwy nadane przez Jimmy'ego:
-fiołki (zwane Niebieskim Ludkiem) – zapewne ogrodowe pachnące fiołki wonne Viola odorata, bo te dzikie kanadyjskie praktycznie nie pachną (podobnie jak pospolite w polskich lasach fiołki leśne Viola silvestris);
-róże czyli Królowe;
-narcyzy zwane przez Maud czerwcowymi liliami (w Polsce kwitną w maju, ale na PEI wiosna przychodzi później) , a przez Jimma Śnieżnymi Damami,
-tulipany zwane Wesołkami,
-żonkile czyli Złociste,
-chińskie astry czyli Moje Różowe Przyjaciółki.

Można powiedzieć, że to dość klasyczny zestaw pojawiający się w różnych ogrodach i ogródkach opisywanych przez Maud. W tomie pierwszym swoich dzienników  (The Selected Journals of LM Montgomery, Vol. 1: 1889-1910) Maud otwarcie przyznaje się do czerpania z mitu „hortus conclusus”, który dla niej był staromodnym ogrodem wiktoriańskim. Opis ten z pewnymi skrótami został zresztą wykorzystany w "Anne of Green Gables" do opisu ogrodu Barrych, a częściowo w opisie ogródka w “Szumiących Topolach”.

Cavendish, P.E.I. 28, sierpnia 1901.

Nie ma nic tak słodkiego na świecie jak prawdziwy, „starodawny” ogród. Zawsze to wiedziałem, ale wczoraj po południu wróciło do mnie ze świeżą siłą, kiedy byłam w „starej pani George Macneills”, robiąc kilka zdjęć dla Bessie. Część fotograficzna była nudna, ale ogród z nawiązką to wynagrodził. W staromodnym ogrodzie są pewne kluczowe elementy. Bez nich nie byłby sobą. Podobnie jak poeta, ogród musi się urodzić, a nie powstać - wyrastać i rozkwitać długimi latami poświęcenia i troski. Psuje go najmniejszy posmak nowości czy nowoczesności. Po pierwsze, musi być odosobniony i odcięty od świata – "ogród zamknięty”  ("a garden enclosed”)…najlepiej wierzbami – lub jabłoniami – albo jodłami. Musi mieć jakieś smukłe ścieżki obramowane muszlami małży lub obrzeżone „pasiastą trawą”  (ribbon grass) i muszą być na nim kwiaty należące do staromodnych ogrodów i rzadko spotykane w katalogach dzisiejszych – byliny posadzone tam przez babcine ręce, gdy stulecie było młode. Powinny być maki (poppies), jak piękne damy w jedwabnych sukniach z obfitą halką, róże stulistne (“cabbage” roses), ciężkie, różowe i soczyste, tygrysie lilie (tiger- lilies) niczym wspaniali nocni wartownicy, "słodki William" („Sweet-William”) w pasiastym stroju, serduszka (bleeding- heart), ci ulubieńcy mojego dzieciństwa, bylice (southernwood), pierzaste i gorzkie, "masło" (butter) znane teraz jako „narcyzy” – „bukiet panny młodej” (”bride’s bouquet”), tak biały jak bukiet panny młodej powinien być, malwy (holly hocks), jak afiszujące się, nadmiernie śmiałe panny, fioletowe kłosy „Adama i Ewy” (“Adam and Eve”), różowe i białe "piżmo" (“musk”), "słodki Balsam" ("Sweet Balm”) i "słodki maj" („Sweet May”), „skacząca Bess” ("Bouncing Bess") w swoich marszczonych, liliowo zabarwionych spódnicach, czysto białe „lilie czerwcowe” (“June lilies”),  czerwone piwonie (peonies)  – "pinie" (”pinies”) – "Irlandzkie pierwiosnki" („Irish Primroses”) z aksamitnymi "oczkami", które nie są ani irlandzkie, ani nawet nie są pierwiosnkami, szkarłatne firletki (scarlet lightning) i pióro księcia (Prince’s feather) –  wszystko to rośnie w uporządkowanym nieładzie.

Drogie stare ogrody! Samo ich tchnienie jest błogosławieństwem.

Cavendish, P.E.I. 28, August 1901 

There is nothing in the world so sweet as a real, “old-timey” garden. I have always known this but it came home to me with fresh force yesterday afternoon when I was down at “old Mrs. George Macneills” taking some photos for Bessie. The photo part was a bore but the garden more than made up for it. 

There are certain essentials to an old-fashioned garden. Without them it would not be itself. Like the poet it must be born not made—the outgrowth and flowering of long years of dedication and care. The least flavor of newness or modernity spoils it. 

For one thing, it must be secluded and shut away from the world—a garden enclosed” - preferably by willows—or apple trees—or firs. It must have some trim walks bordered by clam-shells, or edged with “ribbon grass”, and there must be in it the flowers that belong to old-fashioned gardens and are seldom found in the catalogues of to-day—perennials planted there by grandmotherly hands when the century was young. There should be poppies, like fine ladies in full-skirted silken gowns, “cabbage” roses, heavy and pink and luscious, tiger- lilies like gorgeously bedight sentinels, “Sweet-William” in striped attire, bleeding- heart, that favorite of my childhood, southernwood, feathery and pungent, butter is now known as “narcissus”—”bride’s bouquet”, as white as a bride’s bouquet should  holly hocks like flaunting overbold maiden’s, purple Spikes of “Adam and Eve”, pink and white “musk”, “Sweet Balm” and “Sweet May”, “Bouncing Bess” in her ruffled, lilac-tinted skirts, pure white “June lilies”, crimson peonies - ”pinies”- velvety eyed “Irish Primroses”, which were neither primroses nor Irish, scarlet lightning and Prince’s feather—all growing in orderly confusion.

Dear old gardens! The very breath of them is a benediction.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz